1 marca obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Nie sposób więc nie wspomnieć o naszym Niezłomnym – Józefie Nowiku. Wyjątkowo odważny, zapłacił za swą bezkompromisową postawę własnym życiem. "Wyklętym" pozostał nawet po śmierci, przez kilkadziesiąt lat spoczywając w bezimiennej mogile.
Nowikowie nie byli rodowitymi supraślanami. Ich korzenie wywodziły się z Michałowa, który na początku XX w. stanowił jedno z najprężniej rozwijających się miasteczek Białostocczyzny. Magnesem szczególnie przyciągającym okoliczną ludność były - podobnie jak w Supraślu - fabryki włókiennicze. Dzięki nim michałowska społeczność liczyła wówczas już 3 tys. mieszkańców. Tutaj też, 4 czerwca 1904 r. w prawosławnej rodzinie Józefa Nowika i Heleny z domu Hutnik przyszedł na świat bohater naszej opowieści. Józef senior pracował jako prosty robotnik w jednym z miejscowych zakładów przemysłowych. Jego syn w 1911 r. rozpoczął naukę w miejscowej szkole, lecz nie było dane mu zagrzać tam miejsca na dłużej. Trzy lata później wybuchła bowiem I wojna światowa i w obawie przed nadciągającymi wojskami niemieckimi podjęto decyzję o ewakuacji wszystkich fabryk z ich załogami w głąb Rosji. Nowikowie również znaleźli się w jednym z takich transportów. Po dotarciu na miejsce młody Józef kontynuował naukę, jednak wkrótce znów musiał uciekać. Zamęt, głód i powszechny terror jaki przyniosła ze sobą rewolucja bolszewicka (zginął wówczas jego starszy brat) przyśpieszyły decyzję o powrocie. W 1918 r. rodzina Nowików ponownie znalazła się w rodzinnych stronach. Być może doświadczenia z tamtego okresu zaszczepiły w młodym człowieku niechęć do sowieckiego ustroju, która ćwierć wieku później nakazała mu poświęcić się bez reszty walce z komunistami.
W odrodzonej ojczyźnie młodzieniec postanowił podążyć śladem swego ojca, zatrudniając się w supraskiej fabryce włókienniczej Cytrona. Z tym miejscem wiązać się będzie kolejne 20 lat jego życia, jedynie z dwuletnią przerwą na odbycie służby wojskowej. W Supraślu też poznał swą przyszłą żonę Weronikę Ulman. Ich ślub odbył się w styczniu 1930 r. Doczekali się dwóch córek: Alicji i Lilii. W okresie międzywojennym Nowik udzielał się także w ruchu socjalistycznym. Po wybuchu wojny w pełni natomiast zaangażował się w działalność niepodległościową, składając w 1941 r. przysięgę na wierność Związkowi Walki Zbrojnej (późniejszej Armii Krajowej). Obrał sobie dość nietypowy pseudonim "Marchewka". Wkrótce stał się jednym z najważniejszych członków AK na terenie miasta. Na szczęście zdołał uniknąć aresztowania przez Gestapo i NKWD. Gdy latem 1944 r. Armia Czerwona zajęła Supraśl, z rozkazu podziemia wstąpił do miejscowej milicji. Tu był głównym filarem przygotowań do powstania przeciwko Sowietom.
2 maja 1945 r. żołnierze Zgrupowania AKO "Piotrków" zdobyli Supraśl. Wszyscy milicjanci z lokalnego posterunku poszli do lasu, by pod dowództwem mjr Aleksandra Rybnika "Jerzego" walczyć z komunistami. Nowik został początkowo przydzielony do szwadronu ułanów. Po miesiącu przeszedł do 2 kompanii piechoty, operującej głównie w okolicach Czarnej Wsi i Wasilkowa. Tu trafił pod skrzydła jednego z najodważniejszych dowódców partyzanckich "Piotrkowa" – Stanisława Łaneckiego "Przelotnego". W uznaniu swych zasług Nowik został wkrótce potem awansowany na kaprala.
8 lipca 1945 r. pod Ogółami miała miejsce największa bitwa powojennej Białostocczyzny. Partyzantów "Jerzego" zaatakowało kilkuset żołnierzy, wspieranych przez artylerię i lotnictwo. "Leśni" zdołali odeprzeć natarcie i wycofali się z nieznacznymi stratami. Przegrana miała jednak poważne skutki psychologiczne. Wobec coraz silniejszych obław UB i NKWD oraz rozluźnienia dyscypliny, w ciągu kilku następnych tygodni nastąpiły masowe dezercje, aż wreszcie na początku sierpnia ostatecznie rozwiązano resztki Zgrupowania. Większość supraskich akowców uciekła na Ziemie Odzyskane. Tylko kilku najwytrwalszych zdecydowało się pozostać na posterunku. Wśród nich był Józef Nowik.
Późnym latem 1945 r. powstało Zrzeszenie "Wolność i Niezawisłość" (WiN), w zamyśle którego na pierwszym planie miały stać działania polityczne i propagandowe, przy jednoczesnym ograniczeniu walki zbrojnej. Na Białostocczyźnie sformowano jedynie kilka grup tzw. samoobrony, złożonych z najbardziej zaufanych i zdeterminowanych ludzi podziemia. Nad jedną z nich dowództwo objął "Przelotny", stając się wkrótce prawdziwym postrachem UB. Jego oddział, w składzie którego walczył "Marchewka" (mianowany drużynowym), przeprowadził jesienią 1945 r. szereg akcji bojowych. Ubecy nie byli w stanie go powstrzymać, bo "Przelotny" nieustannie wędrował po całej puszczy. Jak to ujął żołnierz innej grupy samoobrony: "Ich oddział to był stale w ruchu. Nasz to raczej, tak bym powiedział, taki flegmatyczny, a oni to stale przerzucali się z miejsca na miejsce jak szaleni." Pomimo rosnącej przewagi przeciwnika, wymykali się wszelkim obławom i przetrwali kilka miesięcy bez strat. Tak było aż do 26 lutego 1946 r.
Tego dnia grupa "Przelotnego", przemieszczająca się na saniach, znalazła się w okolicach wsi Szafranki, nieopodal Krypna. Celem partyzantów było przedostanie się przez rozlewiska Biebrzy. Nie wiedzieli, że w tym samym rejonie przebywała duża jednostka KBW, czekająca z zasadzką na zupełnie inny oddział partyzancki. Przypadek zdecydował, że ludzie Łaneckiego znaleźli się akurat w tym samym miejscu i czasie, wskutek czego to właśnie oni wpadli w pułapkę. Około południa doszło do pierwszego starcia, ale "leśni" zdołali odeprzeć atak kosztem jednego rannego. Wydawało się, że najgorsze już za nimi. Próbowali więc przemknąć leśnymi drogami i w ten sposób wyrwać się z okrążenia. Jednak gdy ok. godz. 14 wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń, wpadli wprost na karabiny maszynowe żołnierzy KBW. Tak te chwile zapamiętał jeden z partyzantów:
"Tuż przed lasem droga skręcała. Nie ujechaliśmy pół kilometra, gdy dostaliśmy gwałtowny ogień. Strzelali do nas spod lasu i ze wzgórza. Oczywiście wszyscy natychmiast zeskoczyli z sań i próbowali się ukryć. O żadnym ostrzeliwaniu się nie mogło być mowy, bo leżeliśmy na otwartym polu. Za nami były jakieś krzaki - łozy. Chcieliśmy przynajmniej tam dotrzeć, żeby jakąkolwiek osłonę mieć. Niektórzy strzelali pojedynczym ogniem w czasie tej ucieczki. Myśleliśmy, że może nas będą ścigać po tych łozach, ale na szczęście nie robili tego. Wycofaliśmy się na Rekle. W lesie poczekaliśmy trochę. Mieliśmy nadzieję, że dołączy do nas reszta chłopaków z pierwszych sań. Nie dołączyli jednak do nas. Jak się okazało ci co jechali na pierwszych saniach niemal wszyscy zginęli - sześciu chłopaków."
W furmance która pierwsza wjechała na linię ognia był Nowik. On i pięciu innych członków oddziału znaleźli się jak cele na strzelnicy, bez szans na przeżycie. Wszyscy polegli na miejscu. Ich ciała zabrał KBW i porzucił w Krypnie. Mieszkańcy potajemnie pochowali zabitych w anonimowym grobie na miejscowym cmentarzu. Dopiero po 1989 r. postawiono tablicę nagrobkową z ich prawdziwymi nazwiskami i pseudonimami.
Kilka tygodni po bitwie pod Szafrankami rozkazem dowództwa Obwodu Sokólsko - Białostockiego WiN pośmiertnie nadano Józefowi Nowikowi Krzyż Walecznych. W uzasadnieniu zapisano: "Swoją odwagą był wzorem dla innych w czasie walki". Jest jedynym supraskim „Wyklętym” uhonorowanym tym zaszczytnym odznaczeniem. Cześć jego pamięci.
Tekst : ADAM ZABŁOCKI