Z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przedstawiamy kolejny nieznany epizod naszej lokalnej historii.
Kazimierz Makarewicz przyszedł na świat 21 lutego 1924 r. w małej, leśnej osadzie, znanej pod nazwą Jałówka. Rodzice, Władysław i Maria z d. Rusiłowicz doczekali się poza nim jeszcze trójki dzieci. Całą rodzinę utrzymywała zaledwie 3 ha gospodarka. Pomimo biedy mały Kazik otrzymał wyjątkowo staranne wykształcenie jak na chłopskiego syna. Najpierw chodził do supraskiej podstawówki. Po jej ukończeniu postanowił dalej się uczyć i zapisał się do jednego z białostockich gimnazjów. Latem 1939 r. ukończył drugą klasę. Na więcej nie pozwoliła wojna. Początkowo pomagał rodzicom, zatrudniając się dorywczo na kolejce leśnej w Czarnej Wsi w charakterze zwykłego robotnika. Zaraz po ucieczce Sowietów nawiązał kontakt z lokalną komórką Związku Walki Zbrojnej. 26 października 1941 r. złożył przysięgę na wierność organizacji i obrał sobie pseudonim „Wicher”. Wkrótce Jałówka zaczęła pełnić rolę centrum konspiracji, wystawiając własną drużynę AK, a Kazimierz stał się cennym nabytkiem, zwłaszcza, że w tym samym czasie objął stanowisko gajowego w nadleśnictwie. Wszystko zmieniło się w 1943 r., gdy Niemcy przeznaczyli mu los robotnika przymusowego w głębi Rzeszy. Nie zdołali go tam upilnować i po niedługim czasie zbiegł do domu. Odtąd musiał się jednak ukrywać przed gestapo. Został członkiem oddziału dywersyjnego W. Bernatowicza „Groma”. Latem 1944 r. uczestniczył w akcji „Burza” w okolicach Supraśla, a gdy wiosną 1945 r. odrodził się ruch partyzancki pod nazwą Zgrupowania AKO „Piotrków”, „Wicher” wstąpił w jego szeregi, przy okazji zmieniając pseudonim na „Smutny”. Potem awansował do specjalnego oddziału egzekucyjnego WiN kierowanego przez Gabriela Oszczapińskiego „Dzięcioła”, gdzie pełnił nieformalną rolę jego zastępcy. Grupa „Dzięcioła” działała najczęściej w północnej części Puszczy Knyszyńskiej, choć w swych rajdach zapuszczała się nawet na Mazury. Jej zasadniczym zdaniem była ochrona dowództwa WiN oraz wykonywanie wyroków na najbardziej znienawidzonych funkcjonariuszach czerwonego reżimu oraz pospolitych bandytach.
Latem 1946 r. Makarewicz przeszedł pod rozkazy Leona Suszyńskiego „P8”, obejmując dowództwo nad jednym z patroli. Stał się prawdziwą zmorą UB, wielokrotnie wymykając się obławom, mimo, że na początku 1947 r. komuniści wysłali przeciwko niemu aż tysiąc (!) żołnierzy. Geopolityka była jednak nieubłagana. Drobne sukcesy żołnierzy spod znaku WiN nie mogły w żaden sposób zmienić kierunku historii. Ostatnia nadzieja umarła w styczniu 1947 r., gdy odbyły się wybory do Sejmu, których wyniki zostały sfałszowane na korzyść komunistów. Zachód pozostał głuchy na tragedię Polaków, coraz brutalniej tłamszonych pod sowieckim butem. Stawiało to w naturalny sposób pod znakiem zapytania sens dalszej walki. Partyzancka krew byłaby przelewana na próżno. Poza tym w lutym władze komunistyczne ogłosiły dekret o amnestii, nawołując do złożenia broni. Suszyński i Makarewicz jeszcze przez kilka tygodni wędrowali więc po zachodnich krańcach Puszczy Knyszyńskiej, czekając na jasne rozkazy z góry i staczając kilka potyczek z grupami UB-KBW. Potem "Smutny" powrócił w najlepiej sobie znane lasy supraskie, gdzie w zasadzie czekał już na podjęcie decyzji o wyjściu z konspiracji. Zapewne zdawał sobie sprawę, że będzie to kwestia najbliższych dni. Widział, że walka zamiera i podlegli mu ludzie pragnęli powrotu do normalnego, cywilnego życia. Nie mógł im tego zabronić. Ten postępujący marazm uśpił jego czujność. Nie wykrył więc zdrajcy we własnych szeregach...
29 marca 1947 r. do siedziby UB w Białymstoku przyszedł mężczyzna pragnący – jak twierdził – skorzystać z amnestii. Do tej pory komisję amnestyjną odwiedził, co prawda, jedynie niewielki odsetek członków podziemia (masowe ujawnienia nastąpiły dopiero w połowie kwietnia), niemniej codziennie zgłaszało się przynajmniej kilka osób. Nowo przybyły byłby więc dla ubeków tylko kolejnym numerem na liście, gdyby nie sensacyjne wieści, które z sobą przyniósł. Nietypowym gościem okazał się Józef J. „Nurek” – partyzant z oddziału Kazimierza Makarewicza. Decyzja „Nurka” była jawną samowolą, podjętą bez żadnej konsultacji z przełożonymi. O ile można zrozumieć jego zniechęcenie do dalszej działalności w podziemiu i pragnienie rozpoczęcia nowego życia na legalnej stopie, o tyle podjęcie swoistej gry z UB zakrawało już na zdradę. Tragedia, która rozegrała się kilka godzin później, obciąża – przynajmniej pośrednio – właśnie „Nurka”. Podając swą przynależność do WiN, wydał bowiem również miejsce obozowania grupy „Smutnego”. Funkcjonariusze UB, nie tracąc czasu, powiadomili KBW, po czym wsiedli do ciężarówek i ruszyli wskazanym tropem, by wreszcie dopaść dotąd nieuchwytnych „bandytów”.
Makarewicz krążył tam, gdzie czuł się najpewniej, czyli w najbliższej okolicy rodzinnej Jałówki. Nie miał pojęcia, że przeciwko niemu zmierza aż dziewięć grup operacyjnych mających w dodatku dokładne informacje o trasie jego przemarszu. Kiedy więc w niedzielny poranek 30 marca przybył na czele swego siedmioosobowego patrolu do kolonii Ożynnik, wpadł w zasadzkę. KBW otoczył zabudowania, próbując zamknąć partyzantów w kotle. „Smutny” natychmiast dał rozkaz otwarcia ognia. Nie mógł jednak podjąć równorzędnej walki ze znacznie silniejszym przeciwnikiem. Jedyną szansą na ocalenie była ucieczka w leśne gęstwiny nim ostatecznie zamknie się pierścień obławy. Partyzanci ostrzeliwując się, zaczęli wycofywać się ku zbawiennym drzewom. Na otwartej przestrzeni mieli jednak utrudnione zadanie. Kule świstały we wszystkich kierunkach, dosięgając w końcu zarówno atakujących, jak i napadniętych. Po obu stronach rozległy się jęki rannych. W bezpośrednim starciu zginął jeden żołnierz KBW oraz członek grupy Makarewicza, Borys Kiwenko „Doktor”. Najsmutniejszy los spotkał partyzanta o ps. „Grysza”, który jako łącznik od Aleksandra Wojnicza „Kosa” (szefa samoobrony Inspektoratu) był wysyłany z rozkazami do różnych oddziałów na terenie Białostocczyzny i przewrotny los sprawił, że akurat w tym czasie wizytował grupę „Smutnego”. Był to, niestety, jego ostatni przydział. Zanim dobiegł do lasu seria z automatu przeszyła mu nogi. Upadł na ziemię. W tym momencie zdał sobie sprawę, że to koniec. Wiedział, że koledzy nie mogli mu już pomóc, a lada chwila sięgną ku niemu łapska ubeków. Przyłożył więc pistolet do skroni i pociągnął za spust...
Kazimierz Makarewicz "Smutny", fot. z 1948 r.
Pozostała piątka partyzantów kontynuowała ucieczkę z nadzieją, że wojsko nie będzie ich już ścigać. Przekroczyli linię kolejową oraz szosę Białystok – Sokółka i dopiero po paru godzinach od feralnej potyczki rozbili swój nowy obóz koło kolonii Zaścianek (10 km na zachód od Ożynnika). Kabewiacy nie dali jednak za wygraną. Tuż przed północą dogonili „Smutnego”. Ponownie rozpętała się strzelanina, choć tym razem obyło się bez ofiar. Mrok pomógł „leśnym” w oderwaniu się od przeciwnika.
Bitwa pod Ożynnikiem była ostatnim akordem działalności „Smutnego” i stanowiła symboliczny koniec dziejów antykomunistycznego podziemia w rejonie Supraśla. Ciałami zabitych partyzantów zajęli się inni członkowie podziemia podlegający bezpośrednio „Kosowi”, dzięki czemu nie zostały one zbezczeszczone przez UB. Tak tę chwilę zapamiętał jeden z uczestników tamtego niecodziennego pogrzebu:
„Po przybyciu na kol. Ożynnik „Szef” [jeden z partyzantów – AZ] zaprowadził nas na skraj lasku, gdzie były okopy i wskazał nam miejsce, gdzie mamy kopać. Rozkaz dał „Szef” mnie i [gajowemu] Demonowi Tadeuszowi. Po wykopaniu trupów [okazało się, że] „Gryszka” był bez butów i „Doktor” też był bez butów. Po załadowaniu ich na wóz podwieźliśmy ich pod strumyk, gdzie trupy zostały obmyte i włożone w trumny i pochowaliśmy ich w lesie za Supraślem.”
Dwa tygodnie później oddziały Suszyńskiego i Makarewicza złożyły broń, ujawniając się przed komisją amnestyjną. Stalinowska władza jednak o nich nie zapomniała. Już pod koniec 1948 r. do drzwi obu mężczyzn załomotali funkcjonariusze UB, ściskając w rękach naładowane pistolety i nakazy aresztowania…
ADAM ZABŁOCKI