17 września 1939 r. ZSRR napadł na Polskę. Stalin jednak pragnął, by podbita ludność sama poprosiła o przyłączenie jej do komunistycznego imperium...
Po wkroczeniu Armii Czerwonej władzę przejęła tzw. czerwona milicja, czyli zgraja różnej maści przestępców z krasnymi opaskami na ramionach, którzy samowolnie wprowadzali swoje porządki, terroryzując cywilną ludność. W Supraślu „zasłynęli” m.in. zniszczeniem pomnika Orła Białego w Parku Saskim. Na czele supraskiej milicji stanął Aleksander Sołowiej: pospolity złodziej – recydywista, wobec Sowietów odgrywający jednak rolę byłego więźnia politycznego za sprawę komunizmu. Teraz jego głównym zadaniem miało być przygotowanie gruntu pod przyszłe głosowanie. Stalin zarządził bowiem, aby na podbitych ziemiach niezwłocznie odbyły się wybory do tzw. Zgromadzeń Ludowych Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, które miały ostatecznie przypieczętować sowieckie rządy na Kresach Wschodnich.
Kampania przedwyborcza ruszyła już na przełomie września i października. Ulice pokryły się plakatami, ulotkami i czerwonymi sztandarami. Specjalnie przeszkoleni agitatorzy nieustannie objeżdżali miasta i wsie, namawiając ludność do udziału w nadchodzącym „święcie demokracji”. Zebrania odbywały się kilka razy w tygodniu, nieraz wieczorami, ale ani znużenie, ani problemy zdrowotne nie były wystarczającym pretekstem, by w nich nie uczestniczyć. Komunistom zawsze towarzyszyły oddziały wojskowe, które dbały o porządek w trakcie mityngu, a w razie potrzeby zaganiały nań opornych. Ludzie, chcąc nie chcąc, byli więc zmuszeni słuchać do znudzenia o wspaniałościach sowieckiego ustroju:
„Najpospolitszym sposobem agitacji – wspominał Franciszek Rusiłowicz z Drukowszczyzny – było słowo pisane, a w szczególności druki rozmaitej treści, mające za zadanie ośmieszyć ustrój władz polskich. W przeciwieństwie do tego, co było, przedstawiano jak rozkoszne jest życie w Związku Sowieckim, gdzie ziemię orze się traktorami, a nie »jak to było w Polsce, że pan orał chłopa« itp. paszkwile i kłamstwa. Ponadto dostarczono dużo gazet, które przedstawiały nadzwyczajny dobrobyt w kołchozach i sowchozach. Urządzano zebrania i mityngi, na które był obowiązek uczęszczać. Oddzielnie były zebrania dla dorosłych i młodzieży. Pouczano jakie dobrodziejstwa przyniesie ludności stalinowska konstytucja.”
Agitatorzy mogli mówić z pełnym przekonaniem, ale znękani represjami Polacy wiedzieli swoje. Piękne słowa nijak nie przystawały do rzeczywistości. Mikołaj Wilczyński z Woronicz zeznał: "Gospodarzom zabierano żywy inwentarz i zbiory z 1939 r. i zapasy z lat poprzednich, [ale] równocześnie zaczęto wieczorami przymusowo przeprowadzać pogadanki jak żyje naród sowiecki. Naśmiewano się z chłopów polskich jak byli wykorzystywani przez panów i do czego doprowadziła Polska swoich ludzi. Opowiadano ludności polskiej, że rząd sowiecki okupował Polskę dlatego, ażeby uwolnić chłopów spod jarzma panów i dać dobre życie. (...) [Ponadto] pozakładano szkoły i urządzano różne kursy, w których uczono dlaczego komunizm musi być na całym świecie i dlaczego nie powinno się wierzyć w Boga. Moc ludzi nie zgadzało się z tym, a więc tych ludzi w pierwszym rzędzie aresztowano i osadzono w więzieniach." Innym przykładem sowieckiej dobroci było podejście do lasów państwowych. Najpierw pod hasłem nastania pełnej swobody zezwolono chłopom na nieograniczoną wycinkę drewna opałowego, ale gdy tylko wybory się skończyły, surowo nakazano oddanie całego urobku do tartaku w Waliłach...
Póki co, politrucy dwoili się i troili, wychwalając osobiste zalety kandydatów do Zgromadzenia Ludowego, lecz na tym polu również nie odnieśli sukcesów. Stalinowska władza opierała się na osobach z marginesu, cieszących się w społeczeństwie jak najgorszą opinią. Mówiąc krótko, kazano głosować na przestępców, bandytów i zdrajców, od lat dążących do podporządkowania narodu polskiego Związkowi Sowieckiemu. Jednym z kandydatów był Sergiusz Prytycki – wieloletni członek nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, który zasłynął tym, że w 1936 r. w trakcie procesu działaczy tego ugrupowania postrzelił na sali sądowej zeznającego przeciwko nim świadka. Schwytany przez policję, został wkrótce potem skazany na karę śmierci, ale w drodze łaski zamieniono mu wyrok na dożywocie. We wrześniu 1939 r. uciekł z więzienia i powrócił na Białostocczyznę, by oddać się całym sercem misji sowietyzowania Kresów Wschodnich. Za wierną służbę Stalinowi został wynagrodzony wysokimi stanowiskami państwowymi, które pełnił aż do swej śmierci w 1971 r.
Sergiusz Prytycki
Komuniści wściekali się widząc bezowocność swoich wysiłków. Polacy trwali w biernym oporze przekonani, że okupacja potrwa najwyżej parę miesięcy, że lada moment wybuchnie nowa wojna, a bolszewickie rządy rychło upadną. Wiktor Wróblewski ze Starej Kamionki zapamiętał taki obraz tamtych dni: „Przed wyborami prawie każdego dnia nawiedzane były domy przez żołnierzy Armii Czerwonej, którzy namawiali ludność do głosowania, a widząc bezskuteczność, straszyli że wszystkich opornych wywiozą w głąb Rosji jako tzw. wrogi element. Zebrania odbywały się z zapowiedzianą z góry karą za nieobecność. Na każdym takim zebraniu był sowiecki urzędnik, który to odjeżdżał z obficie wypełnionym notatnikiem tzw. wrogów sowiecko sojuza. Mężczyźni ograniczali się w słowie i mniej robili wymówek i sprzeczek, rozumiejąc szybsze tempo odpowiedzialności [za nie], natomiast kobiety w niczym się nie wzbraniały i zwykle mityng nie doszedł do skutku. Największy opór stawiały matki – Polki i ojcowie za wyrzucenie krzyża z sali szkolnej.” Jeszcze nie wiedzieli, do czego zdolne jest NKWD. Dopiero masowe wywózki na Syberię, które ruszyły w lutym następnego roku, uświadomiły im skalę czerwonego terroru...
Lokale wyborcze otworzyły swe podwoje w niedzielny poranek 22 października 1939 r. Zaplombowana urna na pierwszy rzut oka mogła wywołać wrażenie tajności wyborów, ale każdy, kto przekroczył próg sali szybko rozumiał, że coś tu nie gra. W Supraślu np. ustawiono kabinki do głosowania, tyle że pełniły one jedynie funkcję dekoracyjną, bo... zabroniono z nich korzystać! Ludzie musieli więc zaznaczać swój wybór całkiem otwarcie, na oczach komisji. Wchodzącym zresztą od razu dawano do zrozumienia, jak mają głosować, bo w każdym lokalu przebywał niekryjący się ze swą obecnością umundurowany enkawudzista. Tak ten dzień wspominał supraślanin Aleksander Romanowicz: „W skład komisji wyborczej, poza przedstawicielem NKWD, wszedł wspomniany już komendant milicji Sołowiej, jakaś kobieta, która na początku wojny wróciła z więzienia i kilku robotników fabrycznych, którzy aktywnej roli podczas wyborów nie mieli, a tylko jako świadkowie siedzieli z boku. Kandydatów było trzech, których nie znam, [a] którzy wyznaczeni byli przez NKWD. Ludność do kandydatów odnosiła się z nieufnością, jednak pod przymusem musiała wrzucać kartki z ich nazwiskami. Przy wejściu do komisji wyborczej podawało się nazwisko, które odnotowano w spisie i wydawano kartkę do głosowania, która miała swój numer. O ile głosujący wrzucał zaraz kartę do urny, wszystko było w porządku, o ile natomiast kto chciał wprowadzić poprawkę, musiał pójść do sąsiedniego pokoju, wówczas notowano wydany mu numer przy nazwisku, ażeby można było stwierdzić kto i co tam napisał i takich przy pierwszej okazji aresztowano.”
Udział w wyborach był obowiązkowy. „Głos musiał oddać każdy obywatel, chory czy zdrowy. Ciężko chorych kładziono na wozy i przywożono na głosowanie. Natomiast zdrowy musiał iść, gdyż przychodziła milicja i zabierała [go] przemocą. Były takie wypadki, że gdy ktoś się nie zjawił i [pod] przemocą też nie poszedł, takiego w nocy aresztowano.” Mimo to Polacy starali się zbojkotować głosowanie, pracując tego dnia do późna bądź ukrywając się na polach i w lasach. Inną taktykę obrali mieszkańcy Henrykowa, Drukowszczyzny, Kurian i częściowo Sobolewa, którzy zawczasu zmówili się między sobą i manifestacyjnie oddawali przekreślone kartki. Komuniści cały dzień wytrwale ścigali buntowników i nie wahali się nawet posiłkować się Armią Czerwoną, by zmusić ludzi do uczestnictwa w tej wyborczej farsie. „W dniu wyborów zjawiły się we wsi [tj. Starej Kamionce] większe oddziały wojskowe i żołnierze wkraczali do domów, [najpierw] prosili, potem grozili za nie pójście do głosowania, tak że ludzie zmuszeni byli iść, natomiast oddawali kartki białe, czyste, a niektórzy zamiast nazwiska kandydata na kartce napisali »precz ze Stalinem, precz z komunizmem«. Opowiadała mi to jedna nauczycielka, która zmuszona była uczestniczyć w komisji wyborczej i była obecna przy obliczeniu głosów. Wszystkie te kartki z napisami i puste były zebrane osobno, a była ich moc, [więc] władze czerwone się wściekały ze złości, tak opowiadała nauczycielka będąca naocznym świadkiem.”
Opór społeczeństwa nie niewiele się zdał, gdyż wyniki sfałszowano i wygrali z góry wytypowani kandydaci. Według oficjalnych danych padło na nich ponad 90 % głosów. Wyłonieni w ten sposób delegaci weszli do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Białorusi, zwołanego do Białegostoku 28 października 1939 r. pod wyjątkowo plugawym hasłem „Śmierć białemu orłowi”. Nie mieli tam specjalnie trudnego zadania – musieli jedynie w jak najbardziej służalczym stylu poprosić Stalina o przyłączenie Kresów do ZSRR. Krwawy tyran nie pozostał głuchy na prośby i 1 listopada 1939 r. oficjalnie zjednoczył Zachodnią Białoruś z Białoruską Socjalistyczną Republiką Radziecką. Cztery tygodnie później wszyscy mieszkańcy stali się obywatelami Związku Sowieckiego.
Postawa Kresowian pokazała dobitnie, że większość nie zaakceptuje rządów Stalina. Informacje zdobyte podczas wyborów posłużyły więc NKWD do stworzenia długich list wrogów ludu. Niedługo potem Polacy w pełni poznali smak sowieckiego piekła...
ADAM ZABŁOCKI