1 marca obchodzilismy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Przedstawiamy fragment książki Adama Zabłockiego „Cień czerwonej gwiazdy”.
Najważniejszym wydarzeniem w politycznym kalendarzu 1946 r. było Referendum Ludowe. 30 czerwca obywatele mieli odpowiedzieć na trzy pytania dot. likwidacji Senatu, przyszłego ustroju gospodarczego i zachodniej granicy państwa. Komuniści nawoływali do głosowania trzy razy "tak". W teren ruszyły setki tzw. grup ochronno – propagandowych czyli uzbrojonych agitatorów, nakłaniających ludność do oddania głosu zgodnie z wolą Polskiej Partii Robotniczej (PPR). Wraz z nimi wysłano też funkcjonariuszy UB, którzy mieli zadbać o odpowiedni dobór ludzi do komisji referendalnych i w razie potrzeby aresztować podejrzanych o współpracę z podziemiem. W każdej miejscowości przeprowadzono wiece propagandowe. 26 maja grupy pepeerowców zawitały do Gródka, Choroszczy i Supraśla. W Gródku zebranie przebiegło spokojnie i bez żadnych incydentów. W Choroszczy zanotowano pojedyncze głosy niezadowolenia, ale wiec nie został przerwany. Natomiast w Supraślu komuniści zostali przyjęci zdecydowanie wrogo. W czasie przemówienia delegata z tłumu padały okrzyki: „Precz z agitatorem” i „Precz z rządem”. Prelegent nie zrażony kontynuował jednak swe wystąpienie. Wtedy powstało zamieszanie. Ludzie przestali interesować się przemawiającym, a całą uwagę skupili na jednym z widzów. Sprawcą okazała się miejscowa straganiarka, która głośno zaczęła domagać się rozejścia się tłumu, twierdząc, że wiec polityczny nie powinien być organizowany w pobliżu świętych miejsc (zgromadzenie odbywało się przed kościołem). Tym samym zebranie przebiegło zupełnie nie po myśli agitatorów.
Jeżeli z punktu widzenia komunistów sprawy w Supraślu poszły źle, to wyprawa do pobliskich wsi puszczańskich zakończyła się katastrofą. 5 czerwca grupa propagandowa przybyła do gm. Szudziałowo, żeby odwiedzić kilka kolejnych miejsc. Pepeerowcom towarzyszyli milicjanci oraz funkcjonariusz UB z Sokółki. Podczas gdy pierwsi mieli zająć się agitacją, drudzy skupili swą uwagę na wyszukiwaniu „wrogów ludu”. Na początek odwiedzili osadę Rowek.
W tym samym czasie przybył tu także Kazimierz Kazimierowicz „Cietrzew”. Mężczyzna przynależał do jednego z plutonów 9 kompanii WiN i od dłuższego czasu był poszukiwany przez bezpiekę. Domyślał się, że UB zna już jego adres, więc starał się nie przebywać w rodzinnej wsi tj. Kozłowym Ługu. Traf chciał, że akurat tego dnia postanowił ukryć się w Rowku, gdzie mieszkał jego znajomy z WiN o pseudonimie „Wabik”. Nie zastał kolegi w domu, lecz nie było w tym nic dziwnego - tamten też unikał UB, więc często zmieniał miejsca pobytu. „Cietrzew” uznał, że poczeka na przybycie kolegi. Nie wiedział, że właśnie dziś do wioski zamierza przybyć grupa propagandowa. I tak oto nie minął nawet kwadrans, a gospodarstwo zostało otoczone przez milicję. Kazimierowicz poczuł na plecach zimny pot. Nie było już jednak czasu na ucieczkę. Pełen najczarniejszych myśli ujrzał, jak drzwi powoli się uchyliły, a do izby wkroczyło kilku mundurowych. Czyżby po niego...?
- Gdzie jest Czaban Stanisław? – padło pytanie ze strony wchodzących. „Cietrzew” wypuścił z ust powietrze, czując jak wraca mu tętno. Funkcjonariusze szukali właściciela mieszkania, który na swoje szczęście tego dnia był poza domem. Nie ma? No trudno, głupio byłoby im jednak wracać z pustymi rękami, toteż przynajmniej zabrali ze sobą Kazimierowicza. Wsiedli z nim na furmankę i ruszyli ku kolejnej wiosce. Ten szybko zauważył, że milicjanci nie zwracają na nań zbytnio uwagi. Najwidoczniej nie rozpoznali z kim mają w rzeczywistości do czynienia. Kiedy kawalkada zatrzymała się w osadzie Jeziorek, większość ochrony udała się na przeszukanie wsi, a przy „Cietrzewiu” pozostało tylko dwóch ludzi. W pewnym momencie rzucił więc jak gdyby od niechcenia:
- Wejdę do mieszkania i napiję się mleka... – rzekł, pokazując pobliski budynek. Mundurowi wyrazili zgodę i podążyli we wskazanym kierunku. „Cietrzew” nieco wysforował się przed nich, nie dając jednak po sobie poznać, że mu się śpieszy. Gdy tylko jednak minął próg domostwa, natychmiast wyrwał się do przodu, skoczył przez okno i nim ktokolwiek zorientował się co właściwie zaszło, zniknął wśród drzew.
Kazimierz Kazimierowicz "Cietrzew"
Funkcjonariusze nie tracili czasu na poszukiwania, bo mieli w planie odwiedzenie jeszcze kilku miejscowości. Tego dnia wiece odbyły się w Nowince, Kopnej Górze oraz Łaźniach, gdzie skontrolowano przy okazji tamtejszy młyn. Po tak wyczerpującym maratonie grupa z ulgą zawróciła do Sokółki. Nie wiedziała, że czeka na nią niespodzianka. „Cietrzew” uważnie przysłuchiwał się rozmowie jaką na furmance toczyli między sobą mundurowi. Dzięki temu dowiedział się, którędy zamierzają wracać. Kiedy więc umknął z ich rąk, od razu skierował swe kroki do partyzanckiej bazy. Tam czekali już inni członkowie 9 kompanii. Kazimierowicz w krótkich słowach poinformował ich o zaistniałej sytuacji i zaproponował, żeby zasadzić się na milicjantów i porządnie nastraszyć, aby więcej nie odważyli się jeździć po lesie. Nikt się nie sprzeciwił. Partyzanci załadowali broń i niezwłocznie udali się na miejsce.
Tymczasem strudzeni całodniową wędrówką agitatorzy opuścili Łaźnie i wjechali na główną szosę prowadzącą z Supraśla do Krynek. Chyba czuli że coś wisi w powietrzu, bo posłali przodem jednego milicjanta na rowerze na zwiady. Mężczyzna przebył kilka kilometrów, nie zauważając jednak niczego podejrzanego. W końcu widząc, że odjechał trochę za daleko od głównej kolumny zatrzymał się nieopodal wspomnianego Jeziorka. Otarł pot z czoła, zsiadł z roweru... i w tym momencie usłyszał jakiś szelest w krzakach. Niewiele myśląc, sięgnął po pistolet i wystrzelił na postrach. Wtedy z lasu wyłonili się partyzanci.
- Ręce do góry! – krzyknęli zmierzając w stronę funkcjonariusza. Ten próbował co prawda uciekać, ale szybko został schwytany. Żołnierze WiN nie byli w ciemię bici i przewidzieli taki rozwój wypadków. Celowo przepuścili samotnego rowerzystę przez główną zasadzkę, zatrzymała go dopiero druga, tyłowa grupa. Jadący na furach propagandziści nie mieli więc pojęcia, że dali się podpuścić. „Cietrzew” nie zaprzątał sobie głowy jednym milicjantem i nadal czekał w gotowości na danie główne. Dopiero kiedy pojawiły się rzeczone furmanki, dał sygnał do ataku. Las wypełnił się palbą karabinową. Zdezorientowani funkcjonariusze zeskoczyli z wozów próbując się ostrzeliwać, lecz nie trwało to długo. Pierwszy zrejterował komendant MO z Szudziałowa, porzucając broń i zwiewając w las. Jeżeli dowódca tak postąpił, to jak mieli zachować się jego podkomendni? Oddali jeszcze kilka strzałów i co żywo podążyli jego śladem, rozbiegając się we wszystkich kierunkach. Uciekli też pepeerowcy oraz – niestety – ubek Stanisław Stachowicz (wyjątkowy sadysta, odpowiedzialny za krwawe represje w kilku powiatach od Suwałk aż po Bielsk Podlaski). Winowcy zatrzymali jedynie niejakiego Mikołaja Kutuzowa, Rosjanina który towarzyszył milicjantom podczas aresztowań. Partyzanci zaprowadzili obu jeńców do swego obozu. Rosjanin jako "szpicel Organów Bezpieczeństwa" został rozstrzelany. Funkcjonariusza MO oszczędzono – przez jakiś czas wędrował wraz z „leśnymi”, a gdy kompania została rozpuszczona po akcji, uciekł spod eskorty i powrócił do Szudziałowa. Wysłana na miejsce ubecka odsiecz nie natrafiła na ślad oddziału. Aresztowała tylko jednego członka WiN z Jeziorka.
Eugeniusz Sawicki "Pszczelarz", od jesieni 1946 r. dowódca 9 kompanii WiN, bezpośredni przełożony Kazimierowicza
(…)
Referendum odbyło się w niedzielę 30 czerwca 1946 r. W Supraślu punkt do głosowania (oznaczony nr 54) zorganizowano w budynku szkoły. Komunistom nie udało się zapełnić komisji swoimi ludźmi, czego dowodem było powierzenie funkcji przewodniczącego prezesowi supraskiego Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysławowi Hordyńskiemu (zastępcą mianowano Stanisława Olszewskiego). W najbliższej okolicy lokale wyborcze utworzono też w Studziankach (nr 8), Ogrodniczkach (nr 11), Dojlidach (nr 12) i Królowym Moście (nr 18). Każdy był ochraniany (i kontrolowany) przez wojsko lub milicję. Tuż przed referendum wszystkie komisje zostały osobiście sprawdzone przez szefa PUBP w Białymstoku. Najwięcej zastrzeżeń miał do punktu w Królowym Moście: "Po przyjeździe do danego obwodu zastałem wszystkich żołnierzy porozbieranych do naga, opalających się na słońcu. Gdy zapytałem o d[owód]cę grupy ochrony, on również leżał na trawie rozebrany i tak przyszedł do mnie. W rozmowie z nim stwierdziłem, że komisja obwodowa w ogóle nie pracuje, o spisach ludności d[owód]ca grupy nic nie wie gdzie one się znajdują, co świadczy o nie skontaktowaniu się d[owód]cy z przewodniczącym komisji. Lokal do głosowania nie przyszykowany, wojsko stanowisk obronnych nie przygotowało."
Tak czy inaczej zabiegi podziemia, uświadamiające ludność o prawdziwych celach przyświecających komunistom, okazały się nie mieć większego znaczenia, bo referendum zostało sfałszowane. Oficjalne wyniki różniły się znacząco od rzeczywistych. Wszystkie urny zostały od razu po głosowaniu zabrane przez bezpiekę do starostw powiatowych, gdzie odpowiednio dobrane komisje – inne niż te, które nadzorowały przebieg referendum w terenie – „policzyły” kartki zgodnie z wytycznymi PPR. Do publicznej wiadomości podano tylko ostateczny wynik czyli miażdżące poparcie hasła „3 razy TAK”.
Komuniści wygrali bitwę, ale do końca wojny było jeszcze daleko.
ADAM ZABŁOCKI