Od wybuchu II wojny światowej minęło 80 lat. Choć tyle już o niej napisano, to wciąż poznajemy kolejne, nieodkryte dotąd wydarzenia i życiorysy. Dziś przedstawiam jeszcze jedną, nieznaną historię tamtych tragicznych czasów: nigdy niepublikowane wspomnienia Jana Rusiłowicza - jednego z uczestników Września 1939 r.
Jan Rusiłowicz urodził się 1 września 1907 r. w Drukowszczyźnie (obecnie część wsi Henrykowo) w wielodzietnej, chłopskiej rodzinie Stefana i Anny z d. Hrycuk. W okresie międzywojennym pracował w charakterze zwykłego robotnika na stacji kolejowej w Kurianach. W latach 1930 – 1931 odbył służbę w wileńskim 1 Pułku Piechoty Legionów. Potem powrócił do rodzinnej wsi, ale pod koniec sierpnia 1939 r. ponownie otrzymał kartę mobilizacyjną ze skierowaniem do białostockiego 42 Pułku Piechoty. Naprędce formowane bataliony wysłano do okolicznych wsi, gdzie zostały przegrupowane i otrzymały niezbędne wyposażenie. 4 kompania, do której przydzielono Rusiłowicza, przez kilka dni stacjonowała w Karakulach, nim wreszcie nadszedł rozkaz o wymarszu. Żołnierze załadowali się do wagonów i ruszyli na zachód, w okolice Ostrołęki. Tam też wszystko się zaczęło...
"W nocy z 31 sierpnia na 1 września poprosiliśmy swego dowódcę, żeby przespać się w stodole, na co on się zgodził. Stodoła była od rowów [strzeleckich] ok. 50 metrów, naciągaliśmy słomy na klepisko i położyliśmy się spać. Niedługo sprzyjał nam ten smaczny sen. Skoro świt zostaliśmy ostrzelani z ciężkich dział. Szybko poderwani ubieraliśmy się w okopach, na naszych stanowiskach. Bombardowanie i ostrzały nie trafiały [jednak] po naszych okopach. Ostrzelany został cmentarz i koszary. Nasz 3 batalion poszedł w kontratak i wyrzucił wroga aż za Myszyniec. My z tego wszystkiego się śmieliśmy i mówiliśmy, że niemiecki żołnierz jest zmuszany do walki i nie jest taki straszny, jak nam się zdaje. Wydawało się, że jest to poligon i ostre strzelanie."
Jan Rusiłowicz - zdjęcie z okresu służby w 1 pp. w Wilnie
Pierwsze starcia mogły napawać optymizmem, ale zaraz potem nadciągnęły znacznie silniejsze jednostki Wehrmachtu, zmuszając Polaków do wycofania się za Narew. W tym czasie Rusiłowicz często był wysyłany na zwiad, sprawdzając przedpola planowanego pola bitwy oraz cywilów, którzy w coraz większej masie przedzierali się z zagrożonych, przygranicznych terytoriów. Zaraz po zakończeniu jednego z takich wypadów nadciągnęli Niemcy:
"[Po powrocie] meldunek zdałem swemu dowódcy placówki. Powiedział: »Teraz proszę odpocząć«. Tylko usiadłem, przykryłem się płaszczem, aby wypalić papierosa [i] w tym czasie zaczęła się kanonada artyleryjska z różnego kalibru dział niemieckich. Pociski leciały nad nami z wielkim gwizdem, za pół minuty odezwały się nasze działa polskie. Zagasiłem papierosa i słuchałem jak lecą pociski z niemieckich dział: bardzo gwizdały, a polskie szumiały. W tym czasie z naszych okopów wystrzelono zieloną rakietę, ruszyliśmy do sąsiedniej placówki. Przeszliśmy 50 metrów ze swego miejsca. Wstrząsnęła nami bardzo silna detonacja. Było to wysadzenie mostu na rzece Narwi. Za chwilę pokazała się w kierunku Ostrołęki wielka łuna. To był zapalony tartak wraz z drewnem. Spalony był przez wojska nasze."
Walki w rejonie Ostrołęki były niezwykle zacięte. Poorana pociskami ziemia, znaczona trupami, robiła przerażające wrażenie. Rusiłowiczowi szczególnie zapadł w pamięć widok zbombardowanego cmentarza, pełnego powywracanych i porozbijanych krzyży oraz wyrwanych z grobowców trumien. Kolejne dni upłynęły na marszu na wschód w kierunku Łomży, co jakiś czas przerywanego potyczkami z wrogiem. Wszędzie biły łuny pożarów. Wreszcie 9 września strudzeni żołnierze dotarli do Nowogrodu, który był głównym celem atakujących sił niemieckich:
"Z rana zeszliśmy z szosy na lewo do zagajnika i tam okopaliśmy się. Samoloty niemieckie bez przerwy patrolowały cały teren, ostrzeliwały z broni pokładowej podejrzane miejsca, a także bombardowały. Nikt nie zdradził jednak i tym razem stanowisk bojowych. (...) Siedzieliśmy tam całą dobę. Nowogród płonął. Wczesnym rankiem otrzymaliśmy suchy prowiant. O godz. 7.00 zarządzono zbiórkę i oznajmiono nam, że za 10 minut ruszamy do kontrataku (cały pułk). Na przedpolu żołnierzy polskich nie było. Polacy byli w bunkrach nad Narwią. Zadaniem naszym było odeprzeć Niemców i dostarczyć amunicję walczącym w bunkrach. (...) Wyrównaliśmy tyralierę i dostaliśmy się pod silny ogień z CKM, RKM i karabinów ręcznych z kierunku Nowogrodu. Padliśmy, pole było zaorane, ale nie zabronowane. Kiedy Niemcy strzelali z CKM wstęga kurzu wzbijała się w odległości około 300 metrów przed nami. Po około minucie ogień osłabł i skokami ruszyliśmy naprzód. Dowódca prawie się nie krył. Przeszliśmy około 200 metrów skokami i znowu dostaliśmy się pod ogień zaporowy z CKM. Trzeba było się okopać, ale szpadelki pogubiliśmy, a plecaki zostawiliśmy za sobą aby nie przeszkadzały. Skryłem się za miedzą, a obok mnie w odległości około 4 metrów skrył się dowódca. Podał mi komendę: »W lewo skok!«. Płonęły tam jakieś magazyny. Wskazał mi ciemniejszy punkt na tle ognia i powiedział, że to jest niemiecki CKM. Miałem nowy karabin (...) i otworzyłem w tamtym kierunku ogień. Po moich pięciu strzałach ogień nieprzyjacielski z tego CKM ucichł. Po przejściu jakiś 60 metrów otrzymaliśmy komendę do ruszenia do walki wręcz. Ruszyliśmy na bagnety. Niemcy zaczęli się cofać. Było widać po nich duże zmęczenie. (...) Dostrzegłem trzy samoloty niemieckie, które leciały w naszym kierunku. Nasza obrona przeciwlotnicza otworzyła ogień. Jeden samolot strącono, zaś dwa pozostałe zawróciły. Ruszyliśmy naprzód. Po przejściu około 200 metrów otrzymaliśmy silny ogień zaporowy artyleryjski. Był tak silny, że wśród dymu i kurzu nie było widać ani ludzi, ani słońca. Nie mogliśmy się ruszyć w żadnym kierunku. Kiedy leżeliśmy pod ogniem niemieckim zobaczyłem z tyłu swoich, którzy ciągnęli działka przeciwpancerne, bo konie padły od niemieckich pocisków. Ciągnęli działka za postronki. Dociągnęli na odległość około 50 metrów od nas i zaczęli ostrzeliwać płonące magazyny. Trwało to około 2 - 3 godziny. Ogień osłabł. Ranni prosili [żeby] ich zabić albo dobić. (...) Z kompanii w której byłem ja wróciło 66 ludzi. Z piątej kompanii wróciło 25 ludzi. (...) O zachodzie słońca dołączyli do nas żołnierze z pułków 42, 33, 71 (małymi grupkami). Było nas około 200 żołnierzy. Na 1 Polaka przypadało 16 Niemców. Porucznik oznajmił, że mamy rozkaz cofania się."
Po klęsce pod Nowogrodem znowu nastały ciężkie dni, wypełnione nieustannym marszem na wschód. Wszędzie towarzyszył ten sam przygnębiający widok: rozbite wozy, porzucone kuchnie polowe, konie biegające samopas po utracie swych jeźdźców. Wróg błyskawicznie posuwał się naprzód, co groziło zamknięciem Polaków w kotle, z którego nie byłoby już żadnej ucieczki. Wobec tego najważniejszym zadaniem stało się dotarcie do Bugu i przeprawienie się na drugą stronę, by uzyskać choć kilka dni wytchnienia. Niestety, Niemcy byli szybsi: zajęli szosę z Warszawy do Białegostoku i pilnowali podejść do rzeki. Teraz oddział Rusiłowicza mógł liczyć tylko na ich nieuwagę i spróbować przeprawy pod osłoną nocy. Niestety, kiedy po przedarciu się przez szosę zaszył się w okopie, zaledwie kilkadziesiąt metrów od zbawczego brzegu, został dostrzeżony przez trzech niemieckich motocyklistów. Tym samym Polakom pozostała tylko jedna droga wyjścia: walka na śmierć i życie z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem:
"Otworzyliśmy ogień ze wszystkiej broni jaką posiadaliśmy. Ci trzej od razu zginęli, a w kolumnach na szosie powstał wielki zamęt. Niemcy szybko się zorientowali i wszyscy rzucili się do rowów przy szosie, dwa czołgi płonęły. Zostały one uszkodzone przez nasze działko przeciwpancerne. Po 10 - 12 minutach Niemcy zaczęli strzelać z dział ciężkich i lekkich. Otrzymaliśmy ogień z trzech stron, z lasu sypały się tylko strzępy. Major Milewski, nasz dowódca, został ciężko ranny, a także około 30 ludzi zostało rannych. Ja zostałem lekko ranny i kontuzjowany. Majora i pozostałych ciężej rannych przenieśliśmy do samochodu. (...) Wróciliśmy do Zaręb Kościelnych i z rozkazu majora wywiesiliśmy białą flagę. Major skierował do reszty żołnierzy odezwę, aby każdy decydował, kto [chce] do domu, kto do niewoli, a kto może [niech próbuje] dołączyć do oddziału. Rannych złożyliśmy w klasztorze u zakonnic. Zaopatrzyliśmy ich w suchary, konserwy, papierosy, koce. Działo przeciwpancerne, działo polowe i cekaemy wepchnęliśmy w bagno. Resztę broni, która była na wozach taborowych, umundurowanie, plecaki, koce, uprzęż, konserwy, suchary, konie z wozami oddaliśmy cywilom. Wzięli to ludzie z Zaręb Kościelnych i najbliższej wioski. (...) W nocy znowu zaczęliśmy grupkami uciekać z tej miejscowości i jakoś udało nam się wydostać z tego kotła. Ja i jeszcze siedmiu wzięliśmy kierunek na Białystok."
Powrót do domu trwał długo. Wszędzie byli Niemcy, więc wędrówka głównymi traktami nie wchodziła w rachubę. Niekiedy pomocy udzielali mieszkańcy mijanych wsi, wskazując przesmyki, którymi dało się ominąć wrogie patrole. W końcu jednak Rusiłowicz trafił na punkt, gdzie nie było żadnej bocznej ścieżki. Wiedział, że walka byłaby samobójstwem, ale co mógł zrobić? Poddać się? Wówczas niebiosa zesłały mu niespodziewany ratunek:
"Przesiedzieliśmy tak [w lesie] do 10 wieczór, [wtedy] zaczęło nam sprzyjać szczęście. Nadeszła bardzo silna burza. Niemcy wyciągnęli plandeki i zbierali się po 2 - 3 pod jednym namiocikiem. Przy oświetleniu błyskawicy wiedzieliśmy, gdzie oni są. Tam gdzie były większe luki i w tym czasie gdy był grzmot, przebiegaliśmy przez szosę. Dalsza nasza trasa to było: Kryżew obok Waniewa, Mińce, Kościuki, Niewodnica Kościelna, Koplany, Widziki, Janowicze, Skrybicze, Łubniki, Płoskie, Drukowszczyzna i mój dom. W swojej stodole zastałem 5 ułanów z 1 Pułku Ułanów, którzy byli w patrolu w składzie 18 ludzi. Doszli do stacji kolejowej Kuriany i dalej już nie mogli się ruszyć. Musieli się rozbroić i broń zakopać w lesie. Jeszcze przez dwa dni byli u mnie w domu."
Kampania wrześniowa była dopiero początkiem wojennej drogi Jana Rusiłowicza. Walkę z oboma okupantami prowadził aż do 1947 r., za co trafił potem do ubeckiej katowni. Ale to już zupełnie inna historia...
ADAM ZABŁOCKI
Autor przygotowuje publikację "Tajna historia Ziemi Supraskiej 1944 - 1956" opisującą m.in. losy supraskich Żołnierzy Wyklętych