W dziejach naszego regionu nie brakowało szubrawców, ale sto lat temu przyszedł na świat człowiek, który zapisał się wyjątkowo negatywnie na kartach lokalnej historii…
Eugeniusz Nalewajko urodził się 10 listopada (wg innych źródeł 10 października) 1920 r. w Borkach jako najstarszy syn Antoniego i Aleksandry z d. Chomczyk. Rodzice, ubodzy Białorusini, pracowali na niewielkim 2,5 ha gospodarstwie. Matka zmarła w młodym wieku, gdy miał 12 lat. Pod jego i ojca opieką pozostało czworo młodszego rodzeństwa. Od małego był więc przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Mimo to odebrał niezłe wykształcenie jak na chłopskiego syna, kończąc 7 klas szkoły powszechnej. Początkowo uczył się w rodzinnej wsi, potem w pobliskich Załukach i w Supraślu. Pomiędzy 1934 a 1938 r. zajmował się wespół z ojcem rodzinną gospodarką, a ukończywszy osiemnasty rok życia poszedł do Sokółki na naukę do ślusarza. Wkrótce jednak wybuchła wojna i zaraz potem zjawiła się Armia Czerwona. Młody Eugeniusz przeprowadził się do Białegostoku, gdzie znalazł zatrudnienie na stacji kolejowej. Początkowo tylko jako zwrotniczy, lecz w 1940 r. po wstąpieniu do Komsomołu awansował na zawiadowcę. Prawdopodobnie już wówczas miał bliskie kontakty z Sowietami. Kiedy bowiem po zajęciu Białostocczyzny przez Niemców powrócił w rodzinne strony, przez całą okupację pracował w roli zwykłego robotnika w lesie, ponieważ – jak sam przyznał – innej roboty podjąć nie mógł, gdyż miał „zepsutą opinię”. Gdy Rosjanie powrócili, natychmiast włączył się w organizowanie struktur władzy komunistycznej i w kwietniu 1945 r. zasilił kadrę sokólskiego UB. W przeciągu swej rocznej służby stał się jednym z symboli czerwonego terroru na Sokólszczyźnie.
Wydarzenia 1945 r. w każdym rejonie Puszczy Knyszyńskiej przebiegały według podobnej sekwencji. Najpierw następowało kilkutygodniowe pasmo sukcesów niepodległościowego podziemia: zdobywano miasteczka i wsie, rozbijając symbole komunistycznej władzy. Potem, wraz z nadciągnięciem wielokrotnie silniejszych frontowych jednostek Ludowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej, karta się odwracała. Nalewajko od razu dał się poznać jako jeden z najgorliwszych funkcjonariuszy sokólskiego UB. Początkowo skupiał się na rozpracowywaniu najlepiej znanej mu gm. Szudziałowo. Tu brał udział w pierwszych obławach, tu dokonywał pierwszych zatrzymań. Już tydzień po przywdzianiu munduru, z własnej inicjatywy (!) incognito przeniknął do oddziału AK złożonego z milicjantów, którzy prawdopodobnie zdezerterowali z posterunków MO i „rozszyfrował ich, zapobiegając zabójstwu, które było naznaczone (…) na współpracownika UBP w Sokółce”. Latem stoczono kilka dużych bitew, w wyniku których akowskie oddziały zostały rozproszone i w krótkim czasie nastąpiła ich dezintegracja. Wielka obława ruszyła pod koniec czerwca. 6 lipca funkcjonariusze PUBP w Sokółce, wsparci Armią Czerwoną, rozproszyli partyzantów pod Dworzyskiem i Międzyrzeczem. Tam też po raz pierwszy zajaśniała gwiazda Eugeniusza Nalewajki, który dowodził atakującymi i osobiście schwytał paru członków podziemia.
Funkcjonariusze PUBP w Sokółce, na ławce w środku siedzi Eugeniusz Nalewajko
Z biegiem czasu otrzymywał coraz ambitniejsze zadania. Posypały się awanse i pochwały za gorliwą służbę, choć, jak podkreślali jego przełożeni, miał też problemy z dyscypliną przez swój alkoholizm. W bezpiece bardziej jednak liczyła się skuteczność w niszczeniu wrogów komunizmu, więc mimo, że za kołnierz nie wylewał, to i tak błyskawicznie piął się w górę. „Był bezgranicznie oddany władzy ludowej – pisano po latach w wystawionej mu przez Służbę Bezpieczeństwa laurce – Odważny, energiczny i koleżeński.” Faktycznie, energii nikt mu nie mógł odmówić, bo wśród akowców był znany jako jeden z najgorszych katów i sadystów. Osobiście przesłuchiwał aresztantów w kazamatach sokólskiego UB. Oddajmy głos jednej z jego licznych ofiar:
„Któregoś dnia poszedłem do mojego kolegi ps. „Wicher” – nazwiska już nie pamiętam – i u niego wpadłem. Akurat przyjechał aresztować go Nalewajko z UB w Sokółce. Gdy Nalewajko zobaczył i mnie, że jestem młody i u „Wichra”, to nawet nie pytał mnie o nazwisko, tylko kazał od razu wchodzić na samochód razem z aresztowanymi. Mieli mi tylko sprawdzić dokumenty. Na samochodzie było już z ośmiu aresztowanych. (...) Zaczęło się przesłuchanie. Nalewajko kazał mi położyć się brzuchem na krześle, wziął moją głowę między nogi i zaczął mnie okładać pałką oplecioną drutem po krzyżu. Pomagał mu Żyd z Zabłudowa [chodzi o zastępcę szefa UB w Sokółce Alperna Szepsela – AZ]. Dali dwa razy po krzyżu to i poprawiać nie trzeba było. Musieli już polewać mnie wodą.”
Okrutnych metod ubeka doświadczyło na sobie kilkoro supraślan m.in. Jan Łoś „Lampart” i Henryk Ohajm „Szczupak" (przy aresztowaniu skatował ich cepem) oraz Piotr Czepiel „Szlachcic”. Nalewajko dowodził też wielokrotnie obławami na członków i pomocników antykomunistycznej konspiracji. O jednych z takich odwiedzin możemy przeczytać w meldunku podziemia: Dn. 5 II 1946 r. o godz. 10 do wsi Kozłowy Ług gm. Szudziałowo przybył oddział UBP i NKWD pod dowództwem por. Naliwajki [powinno być: Nalewajki – AZ] (...), który był ubrany po cywilnemu. Po otoczeniu wsi Naliwajko dał zarządzenie zebrać wszystkich mieszkańców wsi w jedno miejsce i wówczas na podstawie posiadanego wykazu aresztował 14 osób, w tym 1 kobietę. Z aresztowanych tylko 2 należało do organizacji niepodległościowych. Przed odjazdem ze wsi Naliwajko oświadczył zebranym mieszkańcom wsi, że obławy tak długo będą trwały, dopóki wszystkie bandy leśne nie zostaną zlikwidowane. Wspomniany oddział ze wsi Kozłowy Ług udał się do wsi Boratyńszczyzna, gdzie również zastosowano powyższy sposób, lecz nikogo nie aresztowano, ponieważ wszyscy mężczyźni uciekli ze wsi. Przed odjazdem Naliwajko oświadczył, że niewinni zostaną zwolnieni, a winni będą powieszeni na rynku w Sokółce.”
Zbrodnie Eugeniusza Nalewajki spowodowały, że jeszcze w 1945 r. „leśni” wydali nań zaoczny wyrok śmierci. Jednak funkcjonariusz wybierał się w teren z dużą obstawą, więc nie było możności dopadnięcia go. Tym niemniej czuł rosnące zagrożenie. Już nie tylko oddalone od siedzib ludzkich ostępy Puszczy Knyszyńskiej, ale nawet sama Sokółka nie była dlań bezpieczna. Wszyscy go znali. W każdej chwili mogła więc go dosięgnąć wystrzelona zza któregoś rogu kula. W tej sytuacji przełożeni podjęli trudną, lecz konieczną decyzję: przeprowadzki do Białegostoku. Pod koniec maja 1946 r. mężczyzna przybył do stolicy województwa. Po zameldowaniu się w urzędzie załatwił niezbędne formalności i wsiadł do pociągu zmierzającego do Sokółki, by zabrać stamtąd resztę osobistych rzeczy. Nie wiedział, że ktoś już na niego czeka…
W czasie, gdy skład z Nalewajką zbliżał się do Czarnej Wsi, Kazimierz Kamiński „Błyskawica” (dowodzący oddziałem Narodowego Zjednoczenia Wojskowego) wydał ostatnie rozkazy swoim ludziom. Kiedy zajęli stanowiska, przyświecił sobie latarką, spoglądając na cyferblat zegarka. Zbliżała się północ. Wiedział, że lada moment powinien ukazać się cel ich dzisiejszej zasadzki. Turkot zbliżającego się parowozu wyrwał z letargu kryjących się w pobliżu nasypu partyzantów. Wystrzelona na rozkaz Kamińskiego rakieta stanowiła sygnał do rozpoczęcia akcji. Nieprzeniknione ciemności rozświetliła czerwona poświata. Błysk oślepił na moment maszynistę, który odruchowo pociągnął za rączkę hamulca. Koła stanęły w miejscu i pociąg z wolna zaczął tracić na prędkości. „Błyskawica” już wiedział, że fortel się udał. Odważnie wszedł na tor, czekając na przybycie żelaznego kolosa. W tym samym momencie dał sygnał swoim podkomendnym. Przyklejeni do szyb pasażerowie ujrzeli jak z mroku wyłaniają się umundurowane postacie z czapkami ozdobionymi orzełkami w koronach. Czy widział ich też Nalewajko? Jeżeli tak, to strach w jego oczach musiał przybrać naprawdę ogromne rozmiary…
Partyzanci wskoczyli do pociągu i zaczęli przetrząsać poszczególne przedziały. Mieli przeciek od komendy obwodu, że w tym właśnie składzie jedzie ważny oficer UB. W końcu ich wzrok padł na pewnego mundurowego. Na żądanie okazania legitymacji Nalewajko pokręcił przecząco głową. Być może liczył, że jeszcze nie wszystko stracone, że uznają go tylko za zwykłego wojskowego. Jeden z ludzi „Błyskawicy” miał jednak wcześniej wątpliwą przyjemność trafienia do sokólskiej katowni. Teraz, gdy ujrzał tajemniczego pasażera, od razu rozpoznał w nim swego oprawcę. Partyzanci obezwładnili ubeka i zabrali mu pistolet. Potem wyprowadzili go na zewnątrz, odprowadzani wzrokiem zaskoczonych podróżnych i zeskoczyli na nasyp, zbliżając się do dowódcy. Kamiński przeszukał kieszenie funkcjonariusza, wyciągając legitymację. „Eugeniusz Nalewajko” – odczytał nazwisko właściciela, nabierając pewności, że znaleźli tego, kogo od tak dawna szukało całe sokólskie podziemie. Podwładni Kamińskiego skrępowali ręce więźnia paskiem, zawiesili mu na ramieniu skrzynkę z amunicją, by jeszcze bardziej utrudnić ewentualną ucieczkę i poprowadzili przed sobą do lasu. Tymczasem „Błyskawica” nakazał maszyniście, by ruszał w dalszą drogę. Pociąg z wolna potoczył się po szynach, a partyzanci zniknęli w gąszczu nieprzeniknionej puszczy.
Wkrótce wiadomość o nocnym napadzie dotarła do Sokółki. Z miejsca powiadomiono UB w Białymstoku, ale zanim udało się sklecić improwizowany oddział i dotrzeć na miejsce, partyzanci uszli na tyle daleko, że byli już nieuchwytni. O tym, co zaszło w przeciągu kilku następnych godzin, UB dowiedział się dopiero wiele miesięcy później. Otóż „Błyskawica” poprowadził swoich ludzi na zachód. Po przybyciu do obozowiska koło Starego Szoru, Nalewajko został odprowadzony do namiotu. Role się odwróciły: teraz to partyzanci przesłuchiwali ubeka, rozpytując o jego ofiary, kadrę UB w Sokółce i przynależność do partii komunistycznej. Potem nastąpił łatwy do przewidzenia finał. Podkomendni „Błyskawicy” ściągnęli Nalewajce mundur i oficerki, po czym zaciągnęli go w głąb lasu.
Echo nie rozniosło daleko huku wystrzału, a mimo to rychło usłyszała go cała Sokólszczyzna...
ADAM ZABŁOCKI