Piękna, zdolna i NASZA

 

Jeszcze nie tak dawno, jako mała dziewczynka, spacerowała uliczkami Supraśla, chłonąc jego wyjątkowy klimat i marząc o wielkich rzeczach. Dziś Wiktoria Ptak, aktualna Miss Polski Podlasia 2025, ambitna, pełna pasji i wdzięku przyszła Pani Doktor, pokazuje, że z małego miasta można ruszyć po wielkie marzenia.

MS: Wyjechałaś z Supraśla do USA jak miałaś dziewięć lat. Czujesz się bardziej supraślanką czy amerykanką?

Wiktoria Ptak: W sercu zawsze będę supraślanką. Choć wychowałam się za granicą, to właśnie Supraśl jest moim domem – tu są moje korzenie, pierwsze wspomnienia, rodzina i poczucie tożsamości. USA nauczyło mnie niezależności i otwartości, ale za każdym razem, gdy wracam na Podlasie i widzę ten znajomy napis „Uzdrowisko Supraśl", mam ciarki. Wtedy moje serce naprawdę czuje, że wróciłam do domu.

Moje dzieciństwo w Supraślu było wspaniałe: beztroskie, pełne przygód i ciepła. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego miejsca na dorastanie. Supraśl jest dla mnie prawdziwym skarbem. Do dziś nie spotkałam na świecie drugiego tak magicznego, spokojnego i wyjątkowego miejsca.

Już teraz nie mogę się doczekać czasu, gdy mój brat bliźniak i trójka naszego rodzeństwa będą wracać tu co roku latem – razem ze swoimi rodzinami, dziećmi, współmałżonkami. Wszyscy o tym rozmawiamy i wiemy, że Supraśl będzie naszą wspólną, wakacyjną przystanią. Wyobrażam sobie te cudowne wspólne chwile i wiem, że stworzymy tutaj wiele pięknych rodzinnych wspomnień.

 Jak wspominasz Supraśl z lat dziecięcych? Co Ci najbardziej utkwiło w pamięci?

Mam ogromne szczęście, że mogłam dorastać w tak wyjątkowym miejscu i domu. Mieliśmy kort tenisowy, basen i staw — prawdziwy raj dla dzieci. Tata budził mnie i mojego brata bliźniaka bardzo wcześnie, żebyśmy grali w tenisa, a latem trenował ze mną pływanie w basenie. Zimą jeździłam na łyżwach po naszym stawie, ciągnęłam brata na sankach po ogrodzie, a nawet zjeżdżałam na nartach z naszej własnej górki. Nasze urodziny są w lipcu, więc co roku zapraszaliśmy całą klasę — pływaliśmy, jedliśmy grillowane kiełbaski, a mama piekła nam najpyszniejsze domowe ciasto. To były naprawdę cudowne czasy, pełne beztroski, śmiechu i ciepła.

Ten dom w Supraślu był dla mnie czymś więcej niż tylko miejscem zamieszkania. To była cała moja dziecięca rzeczywistość. Gdy wyjechaliśmy do Stanów, miałam zaledwie 9 lat i w pewnym sensie, wtedy moje dzieciństwo się skończyło. Nagle znaleźliśmy się w małym mieszkaniu, bez znajomości języka, z rodzicami, którzy pracowali całe dnie. Musieliśmy szybko dorosnąć. I właśnie dlatego Supraśl ma dla mnie tak szczególne znaczenie. Bo to tam byłam jeszcze tą niewinną, beztroską dziewczynką. Po wyjeździe, świat już nigdy nie był taki sam. Ale Supraśl zawsze przypomina mi, kim byłam na początku — i kim chcę w sercu pozostać.

Dlaczego zdecydowałaś się na powrót do Polski, a zwłaszcza tu, na Podlasie?

Ta decyzja dojrzewała we mnie latami. Przez sześć lat mieszkałam sama w Tallahassee na Florydzie. Moi rodzice wrócili do Polski zaraz po mojej maturze, kiedy zaczęłam studia na Florida State University. Było mi ciężko… codziennie dzwoniłam do nich o 7 rano przed pracą, kiedy w Polsce była już 13. Niestety, kiedy wracałam z uczelni czy z pracy, w Polsce była północ. Jadłam kolację sama, mieszkałam sama, żyłam w ciągłym biegu. A w tym wszystkim było też dużo samotności.

W tym czasie dużo się modliłam. Czułam, że Bóg wzywa mnie z powrotem do domu, do rodziny, do korzeni. Kiedy mój brat bliźniak podjął decyzję, że zostaje w Stanach i będzie aplikował na studia medyczne w USA, poczułam, że jeśli teraz nie wrócę do Polski, to już nigdy nie będę mieć takiej okazji. Poszłabym do szkoły medycznej, poznała męża, urodziła dzieci i osiadła w Stanach. A ja tak bardzo tęskniłam — nie tylko za miejscem, ale za byciem blisko tych, których kocham.

Pandemia tylko mnie w tym utwierdziła. Straciliśmy bliskich i to był dla mnie moment przebudzenia. Uświadomiłam sobie, jak kruche jest życie, jak niewiele mamy czasu. Śmierć nie zna zasad ani harmonogramów. Wtedy wiedziałam, że muszę wrócić, że chcę być blisko rodziny, dopóki jeszcze mogę. Dziś jestem ogromnie wdzięczna, że tu jestem. Zdarza się, że mama zadzwoni i powie: „Wiktoria, jestem w Alfie! Spotkamy się na kawę?" A ja mieszkam 5 minut stąd i mogę powiedzieć: „Tak, będę za chwilę!" — ot tak, w zwykły wtorek. Po tylu latach samotności to największe błogosławieństwo, jakie mogłam sobie wymarzyć. Cała moja rodzina wciąż nie dowierza, że naprawdę tu wróciłam. A ja wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć — z serca i z wiarą.

Jak oceniasz zmiany, które zaszły w Supraślu podczas Twojej nieobecności w Polsce? Co Ci się najbardziej podoba?

Supraśl bardzo się zmienił przez te lata i naprawdę pięknie się rozwija. Pojawiło się więcej restauracji, kawiarni, ścieżek rowerowych, wydarzeń kulturalnych. Widać, że miasto inwestuje w przestrzeń dla ludzi, a jednocześnie nie traci swojego uroku i spokoju.

Zauważyłam też, że Supraśl stał się dużo bardziej popularny wśród turystów — nie pamiętam, żeby kiedyś było tu aż tak tłoczno! Ale szczerze mówiąc, cieszy mnie to. Fajnie, że coraz więcej osób odkrywa to miejsce i też się nim zachwyca. To znaczy, że Supraśl ma coś wyjątkowego, co działa na każdego — nie tylko na tych, którzy się tu wychowali.

Dla mnie to wciąż przede wszystkim miejsce z duszą — gdzie czas płynie inaczej, gdzie można poczuć autentyczność, tradycję, naturę. I chyba najbardziej cenię to, że mimo tych wszystkich zmian Supraśl nadal pozostał prawdziwy. Tu wciąż można pójść na spacer po lesie, zjeść lody na mieście, porozmawiać z ludźmi, którzy Cię pamiętają sprzed lat. To nieocenione.

W USA miałaś sporo obowiązków: szkoła, nauka języka, treningi pływackie, modeling, studia ...

To był bardzo intensywny i wymagający etap życia. Kiedy przeprowadziliśmy się do USA, miałam dziewięć lat i nie znałam języka angielskiego. Razem z moim bratem bliźniakiem uczyliśmy się języka dosłownie z dnia na dzień i bardzo szybko staliśmy się tłumaczami dla naszych rodziców. To nauczyło nas odpowiedzialności i dojrzałości dużo wcześniej, niż było to typowe dla naszego wieku.

Jednocześnie trenowałam pływanie na poziomie wyczynowym — codziennie przed i po szkole. Sport nauczył mnie dyscypliny, systematyczności i tego, że nie ma sukcesu bez wysiłku. Później zaczęłam pracować w modelingu, co z kolei pomogło mi zbudować pewność siebie i otwartość na ludzi. Studiowałam psychologię na Florida State University, bo zawsze interesowało mnie, co kryje się w ludzkich emocjach i decyzjach.

Przez długi czas myślałam, że moją drogą będzie doktorat z psychologii — marzyłam o własnym laboratorium badawczym i pracy z pacjentami. Ale gdzieś w głębi nie wierzyłam, że mogłabym być lekarzem. Porównywałam się do mojego brata Filipa, który jest dla mnie ogromną inspiracją — niezwykle mądry, empatyczny, pracowity. Czułam, że nie dorównuję mu intelektualnie.

Wszystko zmieniło się, kiedy zaczęłam pracę jako asystentka medyczna w klinice dr Kennedy. Początkowo byłam przydzielona do jednej z jej współpracownic, ale po kilku miesiącach dr Kennedy zaprosiła mnie do pracy bezpośrednio z nią. Zaczęła mnie uczyć, inspirować ale przede wszystkim uwierzyła we mnie, zanim ja sama w siebie uwierzyłam. Pamiętam, jak powiedziała: „Wiktoria, możesz być patolożką, lekarzem, psycholożką w jednym. Tylko pomyśl, ilu pacjentów opowiada mi swoje historie. Bycie lekarzem to nie tylko leczenie ciała, to też uzdrawianie duszy”. To zdanie naprawdę zmieniło moje życie. Zrozumiałam, że moje serce do ludzi, zdolność słuchania, empatia nie są przeszkodami lecz ogromnymi atutami w medycynie.

Dr Kennedy zaczęła we mnie inwestować — każdy pacjent stawał się lekcją, pozwalała mi patrzeć przez dermatoskop, tłumaczyła wszystko krok po kroku. Aż któregoś dnia powiedziała: „Wiktoria, nawet się nie zastanawiaj. Jedź do Polski, skończ medycynę, wrócisz tu, a ja będę mogła spokojnie oddać stery w Twoje ręce”. To był moment przełomowy. Wiedziałam, że jeśli naprawdę chcę czegoś więcej, to muszę podjąć ryzyko. Dzięki niej zrozumiałam, że nie muszę wybierać między nauką a sercem: mogę być lekarką, która słucha, rozumie i leczy całościowo.

To był czas dojrzewania, budowania charakteru i odnajdywania swojego powołania.

Studiujesz medycynę na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku. Co Cię skłoniło, aby wybrać właśnie ten kierunek i to w Polsce?

Kiedy w końcu zdecydowałam, że chcę zostać lekarzem, wiedziałam, że to musi być coś więcej niż kolejny etap kariery. Chciałam, żeby to była decyzja z serca — prawdziwa i zgodna z moimi wartościami. Wiedziałam też, że jeśli mam jeszcze kiedyś wrócić do Polski, to właśnie teraz. Brakowało mi bliskości rodziny, języka, kultury, zapachu lasu w Supraślu.

Pewnej nocy oglądałam z moim chłopakiem film pt. Karol - Człowiek, który został Papieżem. Byłam przepełniona dumą z tego, że pochodzę z takiego kraju — z takiej historii, z takich ludzi. A chwilę później zadzwoniła do mnie moja najlepsza przyjaciółka i powiedziała: „Wiktoria, aplikuję na medycynę do Polski!" Zaniemówiłam. Ona nigdy nawet nie była w Polsce, a wszystko, co wiedziała znała tylko z moich opowieści. I wtedy pomyślałam: jeśli ona ma odwagę wyjechać do zupełnie obcego kraju, to czemu ja nie miałabym wrócić do swojego?

Trochę żartem, nie wierząc, że to realne powiedziałam do mojego chłopaka, że niesamowicie byłoby studiować medycynę w Polsce. On spojrzał na mnie i powiedział: „Dlaczego nie? Zróbmy to. Aplikuj”. I tak marzenie, które wydawało się odległe i nierealne, nagle stało się czymś możliwym. Zadzwoniłam do taty, a on od razu powiedział, że Uniwersytet Medyczny w Białymstoku to świetna szkoła. Złożyłyśmy papiery — i dostałyśmy się. W ciągu zaledwie kilku miesięcy sprzedałam samochód, oddałam wszystkie rzeczy z mieszkania i... spakowałam się na nowy rozdział życia.

Dziś wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Studiuję w języku angielskim, ale w kraju, który jest moim domem. Mieszkam 20 minut od rodziców. Jestem bliżej siebie — i swojego powołania — niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie brakuje Ci słońca i ciepła z Florydy?

Zdecydowanie brakuje. Przez większość życia byłam przyzwyczajona do tego, że mogę wyjść z domu w klapkach nawet w grudniu. Ale właśnie dlatego życie w Polsce smakuje teraz zupełnie inaczej.

Powiem szczerze - uwielbiam te zmiany. W Polsce każda pora roku ma swój charakter, swój klimat, swoją magię. Wiosna pachnie nadzieją, lato niesie wolność, jesień koi spokojem, a zima... no cóż, zimą docenia się kaloryfer bardziej niż kiedykolwiek.

Kocham gotować i uwielbiam, jak zmieniające się pory roku wpływają na to, co trafia na mój talerz: świeże truskawki w czerwcu, dynię w październiku, barszcz w grudniu. Na Florydzie tego po prostu się nie czuje. Tam lato trwa przez cały rok, więc traci się tę magię oczekiwania, radość z pierwszego ciepłego dnia, moment, gdy możesz wreszcie założyć lżejszy płaszcz albo pierwszy raz zjeść młode ziemniaki z koperkiem.

W Polsce każda pora roku niesie coś nowego — nie tylko pogodowo, ale i emocjonalnie. Uczy cierpliwości, nadaje rytm życiu i sprawia, że człowiek zaczyna doceniać proste rzeczy.

Więc choć czasem zamarzam i wciąż kompletuję garderobę pożyczoną od rodziny, wiem, że to również jest piękne. I że warto było zamienić palmy na prawdziwe, zmieniające się pory roku.

Dlaczego zdecydowałaś się wystartować w wyborach Miss Podlasia?

Szczerze mówiąc, nigdy tego  nie planowałam. Mój tata ciągle powtarzał, żebym poszła na casting. Kiedy zostałam wybrana jako jedna z 16 finalistek, wiedziałam, że skoro już tu jestem, muszę dać z siebie wszystko. Taka już jestem — jeśli zaczynam coś, to chcę dojść do końca i zrobić to jak najlepiej.

Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że zostanę Miss Podlasia. To dla mnie ogromne zaskoczenie, ale też źródło wielkiej nadziei i ekscytacji. Teraz, gdy zostałam wybrana, widzę to jako niezwykłą szansę, by jeszcze bardziej połączyć się z tym regionem. Wierzę, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu i chcę zrobić wszystko, by z pokorą i zaangażowaniem godnie reprezentować Podlasie. To także krok poza strefę mojego komfortu, sposób na rozwój i na pokazanie, że piękno to coś więcej niż tylko wygląd — to też charakter, inteligencja i serce. Wiem, że bycie Miss to nie tylko przygoda, ale też odpowiedzialność i jestem na to gotowa. Chcę pokazać, że można łączyć studia, pasje i obowiązki społeczne, a jednocześnie pozostać sobą.

Kiedy mieszkałam w USA, wolontariat był ogromną częścią mojego życia, a po przeprowadzce do Polski poczułam, że trochę tej części siebie straciłam. Mam nadzieję, że ten tytuł pomoże mi odnaleźć się tutaj naprawdę na nowo, zbudować głębszą więź z ludźmi i miejscem, które nazywam domem, oraz służyć jak największej liczbie osób. Zawsze jestem otwarta na wszelkie rekomendacje i pomysły — chcę, aby moja rola Miss była jak najbardziej wartościowa dla naszej społeczności.

 

Bycie Miss to nie tylko przygoda ale i obowiązki. Dasz radę pogodzić życie prywatne ze studiowaniem i obowiązkami Miss?

Nie przeraża mnie intensywny grafik. Wręcz przeciwnie, najlepiej funkcjonuję, kiedy dużo się dzieje. Od zawsze łączyłam różne obowiązki: naukę, pracę, wolontariat i życie prywatne. Taki tryb sprawia, że czuję się spełniona, zmotywowana i po prostu... żywa. Lubię, kiedy mam cel i poczucie, że wykorzystuję swój czas maksymalnie. Dlatego rola Miss to dla mnie nie „kolejny obowiązek", tylko ekscytujące rozszerzenie tego, co już robię, tylko teraz z większym zasięgiem i możliwościami wpływu. Chcę aktywnie włączać się w inicjatywy społeczne, edukacyjne i charytatywne.

Reprezentowanie Podlasia to dla mnie przywilej, ale też konkretna misja — być blisko ludzi, wspierać ich, słuchać i działać. W dodatku jestem już po trzech najtrudniejszych latach studiów medycznych, które wymagają ogromnej dyscypliny. Wielu moich kolegów mówi, że teraz będzie już tylko łatwiej, i ja w to wierzę. Mam świetny system wsparcia: rodzinę i przyjaciół dzięki którym mogę zachować równowagę i działać z pełnym zaangażowaniem. Cieszę się, że mogę połączyć świat nauki z aktywnością społeczną. To dla mnie ogromna radość i naturalne środowisko — i właśnie w takim rytmie czuję się najlepiej.

Co planujesz robić po studiach? I najważniejsze: w Polsce, czy w USA?

Po studiach chciałabym przede wszystkim rozwijać się jako lekarz i pomagać ludziom, ale też inspirować tych, którzy czują się zagubieni, bez korzeni. Dorastając w USA z akcentem, który mnie wyróżniał, a potem wracając do Polski z akcentem, który znowu mnie odróżniał, długo czułam się jak ktoś „pomiędzy", jakby nigdzie nie było się w pełni „u siebie". Właśnie dlatego tak bardzo pragnę dawać innym, zwłaszcza dzieciom i młodym ludziom: nadzieję, przynależność i poczucie, że są ważni. Mam szczególne serce dla tych, którzy nie mają wsparcia, jakie ja miałam u moich dziadków. Wiem, jak wiele znaczy bycie wysłuchanym i zauważonym. Marzę o tym, by odwiedzać szpitale, hospicja, angażować się w działania społeczne i edukacyjne nie tylko jako lekarz, ale też jako człowiek, który rozumie, że obecność może być formą leczenia.

A gdzie będę pracować? Tego jeszcze nie wiem. Czuję ogromną więź z Podlasiem i Polską, ale też głębokie korzenie w Stanach. I choć nie mam dziś jednej odpowiedzi, wiem, że gdziekolwiek się znajdę, chcę budować mosty między tymi dwoma światami.

Moim marzeniem jest stworzyć przestrzeń - może klinikę, może fundację, może program mentoringowy -  która połączy medycynę, empatię i edukację. Miejsce, gdzie ludzie nie będą tylko pacjentami, ale osobami z historią, której ktoś naprawdę chce wysłuchać. Chcę być lekarzem, który leczy całościowo: umysł, ciało i serce. Który nie wybiera między nauką a empatią, ale łączy jedno i drugie. Właśnie w tym widzę swoje prawdziwe powołanie.

Jak się zmieniło Twoje życie po zdobyciu tytułu Miss Podlasia?

Zaraz po finale wyjechałam do USA, gdzie całe lato intensywnie pracuję: w klinice dermatologicznej oraz na farmie aligatorów, żeby móc opłacić kolejny rok studiów medycznych. Choć formalnie jeszcze nie rozpoczęłam działań jako Miss, już teraz dzieje się wiele: miałam przyjemność udzielić kilku wywiadów radiowych i prasowych, a także otrzymałam gratulacje od rektora mojej uczelni i wielu pracowników naukowych, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Po powrocie do Polski czekają mnie pierwsze oficjalne obowiązki i mam ogromną nadzieję, że będzie ich jak najwięcej. Uwielbiam być zajęta i działać na różnych polach, dlatego z radością przyjmę zaproszenia do współpracy, wolontariatu, wydarzeń.  Jestem otwarta na wszelkie propozycje i z radością zaangażuję się tam, gdzie będzie potrzeba pomocy.

Obecnie staram się też rozwijać językowo — czytam polskie książki i pracuję nad swoim słownictwem, by jeszcze lepiej komunikować się z ludźmi i móc działać skutecznie. Zbieram pomysły, szukam inspiracji i nie mogę się doczekać, aż wszystko się rozwinie. Cieszę się na wszystko, co przede mną, bo wiem, że będzie to piękna i wartościowa przygoda. Za rok na pewno będę miała inną odpowiedź... więc wróćmy do tego pytania!

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: M.Szymańska-Smarżewska.

Zdjęcia: archiwum prywatne Wiktorii Ptak.

2345

hpr
 

Kalendarium

 Listopad 2025 
PnWtŚrCzPtSoN
     12
3456789
10111213141516
17181920212223
24252627282930

Transmisja Sesji Rady Miasta

Newsletter

Chcesz być dobrze poinformowany? Zapisz się.